INFORMACJE

Hej skarby!
Co się tak ostatnio cicho zrobiło? Gdzie komentarze z Waszymi opiniami? Proszę, proszę komentujcie ! Bardzo, ale to bardzo mi na tym zależy. Chciałabym znać Wasze zdanie. Nie krępujcie się i komentujcie ile się da ( trochę krytyki też nie zaszkodzi c; ). Piszcie co myślicie, o głównej bohaterce i o każdym z rozdziałów. <3 A, przede wszystkim najważniejsze - DOŁĄCZAJCIE DO WITRYNY i zostańcie Chadersami ! Wszystkich przyjmujemy z otwartymi ramionami ! c;

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 8 "Just believe in love".


Czy ktoś z Was potrafi sobie wyobrazić  jakie to okropne? Jakie to okropne, gdy nasze dotychczasowe myśli, przypuszczenia i ustalenia zmieniają się diametralnie i pękają jak bańka mydlana? Czy potraficie sobie wyobrazić życie w wiecznym strachu przed bólem, przed krzywdą  zadawaną nam przez innych? Wyobrażacie sobie strach przed zaufaniem, przed uśmiechem i strach przed nadejściem nowego dnia?Ja tak.
 To ja Ania. WYSTRASZONA życia i bojąca się ludzi Ania. Witam.

Jak? Pytam się jak to jest możliwe żeby jeden człowiek miał wpisane w życie tyle cierpieć? Czy można przyjąć to jako pokuta za innych? Czy może to wszystko za moje błędy? Jeśli tak, to za jakie? Albo dlaczego? Zadaje sobie te pytania już od kilku lat. W kółko te same przerażające pytania. Teraz zaczęły się już robić nudne, ale zawsze bolą i ranią tak samo. Siłą zdzierają ze mnie jakby niewidzialny płaszcz szczęścia. Co uda mi się go odnaleźć i go na siebie zarzucić ktoś lub coś mi go odbiera. Boli, strasznie boli. Jakby obdzierano mnie z ostatniej warstwy skóry i wyrzucano ją do kosza. 
Czuję się odrzucona. Jak ktoś kogo nie chce życie, ktoś kogo nie da się zaakceptować i ktoś kogo chce się zniszczyć. Przez te kilka dni wydawało mi się, że mój mały osobisty świat znów nabiera barw i że ktoś swoją zaczarowaną kredką poprawił w nim wszystkie starte kontury. Ale tylko tak mi się wydawało. Tylko wydawało...

_________________________________________________
_________________________________________________

- Ania! Ania! Chodź tu i mi pomóż, bo ten namiot zaraz na mnie runie! - krzyczał John.
Nie, nie, nie... To nie może być prawda, proszę...To wszystko nie mogło się tylko wydawać iluzją, nie w takim momencie, nie teraz..."Boże...Za co Ty mnie tak każesz? Za co? " Przecież było już tak wspaniale, już tak dobrze...
- Ania!! Jesteś tutaj?! Ania!!!

Proszę! Harry mówił mi, że...Powiedział mi przecież...Mylił się? Czy to możliwe, aby się mylił? Ale niby czemu? Nie mógł już sobie zaoszczędzić? Po co tyle niepotrzebnych słów? To ma być jakaś pochrzaniona litość? Nie, dziękuję. Nie potrzebuję. Może moje życie nie jest cudowne, ale nie chce takiego traktowania. Chce po prostu zacząć funkcjonować normalnie. Chce zacząć normalnie żyć. Witając każdy dzień uśmiechem i cieszyć się każdą jego sekundą aż do starości. 

- W mordę! Anka! Czy Ty mnie dziecko słyszysz? - wrzeszczał nadal John. 
- Och, zamkniesz się wreszcie?! - Nie wytrzymałam, po prostu nie wytrzymałam. - Musisz tak krzyczeć?! Czy Ty nie możesz w końcu dać mi świętego spokoju?!
Spojrzałam na niego. Jego oczy momentalnie zmieniły barwę na ciemniejszą, a źrenice skurczyły do minimalnych rozmiarów. Był wściekły, nawet bardzo. Obawiam się, że to słowo jednak i tak nie opisuje jego stanu zdenerwowania. 
- Gówniarzu! Jak Ty się w ogóle śmiesz tak do mnie odzywać?! I Niech mi ktoś pomoże bo zaraz mnie nerwica trzaśnie!! 
- Co się stało? - spytał Harry. - Co się dzieję? Matko, John jak ten namiot znalazł się...
- Błagam Cię chłopcze nie gadaj tyle, tylko mi pomóż! 
- Tak już, już...- powiedział zdenerwowany patrząc to na mnie, to na Johna. Po czym szybo wyskoczył z namiotu i ruszył mu na ratunek. Zaraz za nim wyszedł Lou. Zatrzymał się i spojrzał na mnie.



Czas nagle jakby stanął w miejscu.




Kompletna cisza. Głucha, pusta i daleka. Niby bezgłośna, a dająca o sobie znać doprowadzając do bólu. Okropnego bólu raniącego moje uszy i nozdrza docierając do głowy i oczu. Szczypało i piekło. Piekło nienawiścią ociekającą złością i strachem. Czy moim własnym strachem? Niewykluczone. W głowie dudniło mi od nadmiaru myśli, w sercu kołatało od nadmiaru uczuć. Wszystkiego o połowę za dużo. Chciałam to zakończyć, krzyknąć, zawyć z bólu, ale nic z tego. Cisza była zbyt głośna. Dusiła mnie. Oplotła moje ciało jakby niewidzialnym sznurem i zacisnęła z całej siły. Nie pozwalała się ruszyć. Ciężko mi było oddychać, przez co moje serce wpadało w jeszcze gorszą apopleksje, a czaszka pękała od obijających się od siebie myśli. Cisza ta była jeszcze na tyle złośliwa, iż nie pozwalała mi odwrócić wzroku od tych niebieskich oczu. Kazała mi w nie patrzeć. Nie mogłam się na niczym skupić, więc sama nie wiem co w nich dokładnie widziałam...Może przerażenie, może strach? Na pewno dostrzegłam żal i poczucie winy. Zniknęły te charakterystyczne iskry, pozostawiając po sobie tylko matową łunę. Patrzyły na mnie i szukały zrozumienia. Czy znalazły? Nie mam pojęcia. W tamtej chwili słyszałam i czułam tylko ciszę. Nic więcej. Tylko przerażającą, okrutną, bezlitosną ciszę. 

- Dostanie Ci się moja droga panno! Zobaczysz dostanie Ci się! - wrzeszczał John. 
- Aniu, co się stało? - spytał zakłopotany Harry wyciągając i stawiając na nogi mojego ojczyma.
Wdech, wydech. Mogę oddychać.
- Aniu... - zaczął nieśmiało Lou. - Czy Ty...
- Nie teraz, najpierw ja z nią sobie porozmawiam! - przerwał mu bezczelnie John.
Nareszcie. Nareszcie oddycham. Koniec udręki. Jeszcze raz głęboki wdech...Matko, jak cudownie!
- Spójrz na mnie jak do Ciebie mówię!
Usiadłam. Podłoże było suche, ale zimne. Trawa świeża, gładka i długa, lekko łaskocząca moją skórę.
Nagle poczułam jak ktoś ciągnie mnie z tyłu za koszulkę. Odwróciłam głowę. To był John. 
- Mówię coś do Ciebie! Wstań i spójrz na mnie!! - wrzeszczał wściekły. Zrobiło mi się go strasznie żal, dlatego uśmiechnęłam się do niego. - Co Ty wyprawiasz?! Nie rób ze mnie idioty!!!
Wstałam i spojrzałam mu prosto w oczy, wściekłe przerażające i zimne oczy. Czekałam na jego reakcję.
- Co Ty sobie wyobrażasz, co?! Gówniaro! Nic, zero szacunku!! Jesteś beznadziejna!! Mogłabyś okazać chociaż trochę wdzięczności!! Tylko ze mnie szydzisz!! Ja już sobie porozmawiam z Twoją matka! Poczekaj!! To wszystko nie ujdzie Ci tak gładko!!
Uniosłam do góry pytająco brwi. Czułam, że właśnie przekroczyłam granicę. Jego twarz z czerwonej zmieniła kolor na bordowy. Już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale ja uprzedziłam go jednym gestem. Uniosłam prawą rękę na wysokość jego oczu i płynnym ruchem pozdrowiłam środkowym palcem. Odwróciłam się i odeszłam. 


- Aniu? Co tak tutaj stoisz? - spytał John kładąc rękę na moim ramieniu. 

Czyli to jednak prawda...Stało się tak jak się obawiałam. Z pięknej pełnej wrażeń i dość krótkiej historii o wspaniałym, kochającym przyjacielu znów stała się nudna, złośliwa i monotonna powieść o dziewczynie przegrywającej z życiem. Powinnam się już do tego przyzwyczaić...

-Aniu? O, przyniosłaś resztę rzeczy! Daj, zaniosę do namiotu. - powiedział zabierając ode mnie połowę rzeczy. - Może resztę podrzuć chłopakom. 

Pokiwałam twierdząco głową i  jakby na polecenie słów Johna z drugiego namiotu wyszli Harry i Lou. Mieli lekko zdziwione oraz zakłopotane miny.
 Czułam na sobie spojrzenie Lou, ale nie chciałam na niego patrzeć. Nie dlatego, że go znienawidziłam czy obwiniłam za to wszystko. Nie...Ja po prostu się bałam. Bałam się tego, że nie uda mi się powstrzymać i nadzwyczajnie w świecie się rozpłaczę. Nie ze złości, smutku czy żalu, tylko z przykrości. Z przykrości do świata i do mojego własnego losu. Z tego powodu, że z każdym dniem życie niszczy mnie coraz bardziej.

- O! Ania. Już wróciłaś. - zaczął Harry. - Zostało w magazynie coś jeszcze? Może pomogę Ci przynieść...
- Nie, już nic nie zostało. - odpowiedziałam. Nie zabrałam głosu od tak dawna, że sama na jego dźwięk lekko zadrżałam. Był bardzo zachrypnięty, prawie niesłyszalny. 
Nikt nic już nie dopowiedział. Wszyscy byli zbyt zdezorientowani, aby cokolwiek powiedzieć. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
- Zaczekaj! Dokąd idziesz? - usłyszałam głos Lou.
- Idę...do łazienki. - powiedziałam, nawet się nie odwracając.
Lekki powiew wiatru załaskotał moje policzki. Zaraz, zaraz to nie wiatr...To łza...Nie proszę, nie teraz. Anka! Ogarnij się! Nie możesz się teraz rozpłakać, poczekaj chwilę!
- Ale wrócisz zaraz? - ciągnął dalej lekko drżącym głosem.
- Tak, wrócę. - odpowiedziałam i zaraz ugryzłam się w język, gdyż na końcu ostatniej sylaby zatrząsł mi się głoś i podwyższył o pół tonu. Przecież nie mogli dowiedzieć się, że płaczę.

Co do tej łazienki - kłamałam. Zdecydowanie kłamałam. Chciałam odetchnąć i rozpłakać się w samotności. Gdy tylko zniknęłam im z punktu widzenia, zmieniłam kierunek i ruszyłam przed siebie. Nie wiem jak długo szłam, bo nie liczyłam sekund. Liczyłam tylko ilość spływających łez. 35...Dotarłam do jakiegoś miejsca z drzewem o bardzo grubym pniu stojącym w centralnym miejscu. U podnóża okryty był miękką ściółką. Usiadłam na niej i oparłam głowę o pień. 47...Był bardzo twardy i drapiący. Moje włosy nieustannie zaczepiały się o jego mocno wyżłobioną korę i raniły moją głowę, pozostawiając na niej czerwone rysy. 55...Wiatr był tutaj o wiele chłodniejszy. Zrobiło mi się strasznie zimno, dostałam gęsiej skórki, a usta z koralowych zmieniły barwę na lekko różowe. Łzy zaczęły powoli marznąć na moich policzkach. Przybywało ich coraz więcej i więcej, nie miały jeszcze dość. Nie chciały dać mi spokoju, nadzwyczajnie odmawiały. 71...Nagle ogromna fala ciepła. Słońce, wyszło słońce. Rozerwało ogromną kartkę chmur i zaświeciło ciepłymi promieniami. Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że wszystkie skierowało prosto w moją stronę. To bardzo miłe z jego strony. 83...Trzast - odgłos łamiącej się gałęzi. 85...
Chrust - głos chrupiących liści. Czy to jakiś ptak gospodaruje sobie drzewo? Czy może żuk szukający schronienia? Nie...to były czyjeś kroki. 87...Trzyt - dźwięk ślizgającej się podeszwy. Zadrżałam, gdy poczułam ciepło czyjejś dłoni na swoim ramieniu. Znam już to ciepło, znam już te dłonie.

- Jeju, jak przemarzłaś. - powiedział znajomy głos, po czym szybko usiadł i  znalazł się obok. Objął mnie jednym ramieniem i ogrzewał co chwila pocierając dłoń o moje ramię. - Czemu nie wróciłaś? - kontynuował. - Czekałem na Ciebie, chciałem o czymś porozmawiać. 
- Porozmawiać o Eleanor? - spytałam. 
Przez dłuższy czas nie odpowiadał.
- Słyszałaś moją rozmowę z Harrym...Przepraszam, nie chciałem, abyś usłyszała to w taki sposób...Na prawdę miałem zamiar z Tobą o tym pogadać i zapytać...
- Nie, Lou... - przerwałam mu. Znów nie chciałam, żeby kończył. 88...
Spojrzał na mnie, a ja wiedziałam, że już nic nie mogę zrobić.
- Aniu...Proszę Cię nie płacz... - powiedział po czym pośpiesznie zaczął ścierać 88 łzę z mojego policzka. To samo zrobił z 89, 90, 91, 92 i 93. - Aniu...Pewnie myślisz, że ja... - przerwał, ponieważ przeszkodziła mu 94 i 95 łza. - Ale to przecież nie tak...Ja właśnie chciałem o tym porozmawiać...Bo przecież ja...
- Lou, proszę nic nie mów. Nie chce słuchać...Nie teraz...

Nic  więcej już nie powiedział. Skoncentrował się tylko na mojej twarzy. Nie pozwalał żadnej z łez spokojnie spłynąć, nieustannie wycierał je wierzchem dłoni uśmiechając się przy tym ciepło. Od czasu do czasu lekko i prawie nieodczuwalnie odczepiał kosmyki moich włosów od twardego pnia i umieszczał je z powrotem na swoje miejsce. 
Poczułam jak te przyjemne dreszcze znowu opanowały moje ciało. Nie wytrzymałam, już nie mogłam się powstrzymać. Odchyliłam głowę lekko w prawo i oparłam ją o ramię Lou. On zrobił to samo. Wytarł jeszcze ostatnią już łzę, po czym oplótł moje ręce swoimi własnymi. 
Odetchnęłam głęboko. Wiedziałam, że do przyjazdu Eleanor zostało mi kilkanaście godzin, dlatego postanowiłam nacieszyć się nim jak tylko mogę. Korzystałam z każdej danej mi sekundy, wdychałam jego zapach, dotykałam dłonie i zatrzymywałam to cudowne ciepło. Czułam się wspaniale, tak jak w swoim własnym, małym, kolorowym kąciku. Nie wyobrażam sobie jutrzejszego poranka, kiedy będę musiała w podniesioną głową udawać, że wszystko jest w porządku. Kiedy Lou będzie ze swoją dziewczyną, a ja znów zostanę sama z ogromnym krzyżem na plechach. Kiedy on już nie będzie w stanie mi pomóc, zabrać mnie w jakieś tajemnicze miejsce, przytulić. Nie będę mogła poczuć już ciepła jego skóry i fala szczęścia odpłynie tak szybko jak przypłynęła. Zapomnienie jej znów będzie kosztowało mnie dużo wysiłku i kolejnego cierpienia...

- Zapomniałem o czymś. - powiedział Lou. 
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego pytająco. 
- Znalazłem to w namiocie. Chciałem się zwrócić z tym bezpośrednio do Ciebie, bo wydaję mi się, że wiesz do kogo to należy.
- A co to takiego? - spytałam.
- To jest chyba jakiś list. - odpowiedział wręczając mi na połowę złożoną kartkę papieru.
Rzeczywiście był to list. A czyj? Odpowiedź jest prosta - mój. Napisałam go parę lat temu, w pierwszą rocznicę śmierci taty. Pomimo ogromnej dojrzałości psychicznej w mojej głowie zostawał jakiś zarys dzieciństwa, ponieważ wierzyłam wtedy, iż list zaadresowany do mojego ojca dostarczą mu nocne anioły. Każdego dnia wystawiałam list za okno kładąc na parapecie, ale na próżno.
- Czytałeś go? 
- Nie, nie mógłbym. 
- To skąd wiedziałeś, ze list należy właśnie do mnie? - spytałam zdezorientowana. 
- Na odwrocie kartki napisałaś swoje inicjały. A namioty są przecież waszą własnością, więc nikt inny nie mógł tam tego zostawić. 
- No tak, rzeczywiście. Przepraszam. 
- Aniu, nie przepraszaj. - odpowiedział uśmiechając się.  - Pewnie chcesz teraz zostać sama...To nie będę Ci przeszkadzał...
- Nie...Zostań. - pokiwałam przecząco głową. - Nie, chcę żebyś odchodził.
 Nie mogłam pozwolić mu przecież odejść. Czas stał się teraz o wiele cenniejszy, niż zwykle. Lou wysłuchał mojej prośby. Przykucnął, przesunął mnie delikatnie, następnie sam oparł się o pień raniącego drzewa i ułożył mnie w taki sposób, iż moje plecy mogły swobodnie upaść na jego tors, a głowa ułożyć w zagłębieniu między obojczykiem.
- Teraz jest idealnie. - powiedział. 
Długo siedzieliśmy tak nic nie mówiąc. Słońce co chwila oświetlało nasze twarze,  szum liści rozpieszczał uszy, a bryza świeżego powietrza gładziła nasze nozdrza.
- Ten list napisałam do swojego taty równy rok po jego śmierci. - powiedziałam przerywając ciszę. 
- Strasznie mi przykro. - odpowiedział zaciskając moją dłoń. - Co się takiego stało?
- Wypadek samochodowy. Mój tata zawsze uwielbiał szybko jeździć i dobrze czuł się za kierownicą, ale w ostatniej chwili ktoś wyjechał mu naprzeciw. Zderzyli się, facet wylądował w rowie, a tatę owinęło wokół drzewa. 
Jeszcze mocniejszy uścisk dłoni. Usłyszałam jak otwiera usta, by coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu. Odwróciłam się w jego stronę, lekko wyrwałam dłoń z jego uścisku, aby złapać go za nadgarstek. 
- Weź to. - powiedziałam wkładając list w jego otwartą rękę.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie mogę, Aniu. To Twoja własność bardzo dla Ciebie ważna, nie mogę tego zabrać.
- Ale ja Cię proszę. - uśmiechnęłam się do niego zachęcająco. - Proszę, weź. 
- Nie, ja na prawdę nie mogę.
- Louis! Błagam Cię, weź to. 
Niezdecydowanym gestem wyciągnął rękę i sięgnął po zwinięty skrawek papieru.
- Ale dlaczego? - spytał.
- Może kiedyś Ci się przyda... Jeśli kiedykolwiek zwątpisz w miłość przeczytaj to. Uwierz mi, że na pewno poczujesz się lepiej.
- Dziękuję, na prawdę dziękuję. Ale jeśli Tobie kiedykolwiek będzie potrzebny?
- Nie, nie będzie. - odpowiedziałam spuszczając wzrok. - Ja już nie wierzę w miłość, Lou.

Stało się to, czego najbardziej się obawiałam...Milczenie. Dlaczego nic nie mówił? Co miała oznaczać ta cisza z jego strony? Spojrzałam na niego. Jego niebieskie oczy zrobiły się całe mokre, a policzku purpurowe. Zraniłam go. Nie znałam powodu, ale wiedziałam że to zrobiłam. Chciałam coś powiedzieć, chciałam usprawiedliwić swoje słowa, ale nie pozwolił mi na to. 

- Aniu...Ja wiem, że chodzi o moją rozmowę z Harrym. Strasznie Cię za nią przepraszam, ale to wszystko nie jest tak jak Ci się wydaje...
- Nie, to ja Cię przepraszam za ten list. Weź go, zatrzymaj, wyrzuć. Zrób z nim co tylko zechcesz i zapomnij o tym co powiedziałam. Przepraszam. Ale proszę nie każ mi tego słuchać...To wszystko i tak wystarczająco boli.
Podszedł do mnie, złapał moje dłonie za nadgarstki i mocno ścisnął.
- Nie, teraz Ty posłuchaj. Nie mogę patrzeć jak się cały czas dołujesz, bo uwierz mi to wszystko jest niepotrzebne. Chciałem porozmawiać z Tobą o Eleanor, bo chciałem zapytać czy pomimo tego, że przyjeżdża El i dla filmu oraz dziennikarzy będę musiał udawać, że jesteśmy razem, będziesz chciała nadal spędzać ze mną czas i spotykać w wolnym czasie?Nie chcę tego wszystkiego stracić, nie chcę stracić Ciebie. 
Zatkało mnie. Głos ugrzązł mi w gardle, a dłonie  zaczęły lekko drżeć. 
-Ale...Jak to? - wydusiłam w końcu.
- Eleanor to moja najlepsza przyjaciółka i kocham ją jak siostrę oraz wiem, że zawsze mogę na nią liczyć. Owszem, była kiedyś moją dziewczyną, ale już od dawna tak nie jest. Wspólnie stwierdziliśmy, że lepiej sprawdzamy się w roli najlepszych przyjaciół. 

Zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć. To co przed chwilą usłyszałam kompletnie nie chciało do mnie dotrzeć. Pogubiłam się już tak mocno, że każde uderzenie mojego serca wydawało mi się nierealne. Czy tylko mi się wydaję, czy ja się właśnie rozpłakałam?

- Aniu, skarbie...Czy Ty kiedykolwiek przestaniesz płakać?  





-------------------------------------------------------------

Hej, hej kochani! Przeczytaliście właśnie rozdział 8. c; Przepraszam, może nie jest zbyt długi, ale bardzo proszę komentujcie ile się da i ile tylko możecie. Czekam na wasze opinie <3 
W prawym górnym rogu strony, zaraz przy tytule rozdziału znajdziecie załącznik "Dołącz do witryny" Zapisujcie się, jeśli tylko macie ochotę, a będziecie mieli możliwość obserwowania mojego bloga ;**** A! No i piszcie co sądzicie o wyglądzie głównej bohaterki! <3