INFORMACJE

Hej skarby!
Co się tak ostatnio cicho zrobiło? Gdzie komentarze z Waszymi opiniami? Proszę, proszę komentujcie ! Bardzo, ale to bardzo mi na tym zależy. Chciałabym znać Wasze zdanie. Nie krępujcie się i komentujcie ile się da ( trochę krytyki też nie zaszkodzi c; ). Piszcie co myślicie, o głównej bohaterce i o każdym z rozdziałów. <3 A, przede wszystkim najważniejsze - DOŁĄCZAJCIE DO WITRYNY i zostańcie Chadersami ! Wszystkich przyjmujemy z otwartymi ramionami ! c;

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział VI "Uśmiechnij się do mnie, a wszystkie problemy znikną."

- Spokojnie. Mnie nie przestraszysz. Jestem przyzwyczajony. Wystarczy zobaczyć włosy Hazzy jak rano wstaje. Uwierz. Widok bezcenny. - powiedział otwierając drzwi i wchodząc do środka. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że jego oczy skierowane są prosto na mnie. - Uuuu... Ale nie wiedziałem, że sprawa wygląda aż tak poważnie. - dodał żartobliwym tonem uśmiechając się łagodnie.
 Spuściłam wzrok z nadzieją, że w ten sposób przestanie mnie widzieć. Nie chciałam żeby tu teraz był, ale nie wiedziałam co powiedzieć. Milczałam. Byłam za bardzo zdumiona jego obecnością, aby wyrzucić z siebie choć jedno słowo. Dlaczego tu właściwie przyszedł? Czego ode mnie chciał? Dlaczego nikt nie potrafił zrozumieć, że chcę pobyć sama? Pragnęłam tylko samotności, niczego więcej. Przecież o tak wiele nie proszę.
 - Chyba nie jesteś za bardzo chętna do rozmowy. - usłyszałam jego głos nadal czując na sobie jego wzrok. - Okey. Rozumiem.
 Tak, dobrze rozumujesz. Oby tak dalej. - dopingowałam go w myślach w nadziei, że w końcu sobie pójdzie. Nagle usłyszałam jego kroki. Nie, proszę idź sobie. - powtarzałam w kółko. Poczułam jak jak siada koło mnie opierając głowę o lustro. Zastanawiałam się co dalej. Czy powinnam coś powiedzieć?
 - Też nie lubię z nikim gadać, jak mam doła. - zaczął znowu. - Zawsze mnie to denerwuje, jak ktoś przychodzi, gada jak najęty i nie potrafi zrozumieć tego że chce być sam. 
 To co Ty tu jeszcze robisz? - pomyślałam w myślach.
- Ale....Taka samotność dobija mnie jeszcze bardziej...Dlatego wolę mieć kogoś blisko siebie, bo wtedy w każdej chwili mogę się komuś wygadać lub się do niego przytulić.
 To co powiedział bardzo mnie zaskoczyło. Znałam go dopiero od dzisiaj, więc na prawdę nie rozumiem co on tutaj robi, ale nie miałam siły aby o to  pytać. Chciałam uniknąć niepotrzebnej rozmowy, bo nie miałam na nią ochoty. Potrzebowałam odpoczynku. Za dużo myśli plątało mi się w głowie i nie mogłam się na niczym skoncentrować. Zamknęłam oczy, zasnęłam.


 Poczułam jak grunt pod moją głową posuwa się raptownie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak Lou próbuje sięgnąć ręką telefon. Zdziwiłam się, ponieważ widziałam to wszystko z bardzo dziwnej perspektywy. Nagle zorientowałam się, że spałam na jego ramieniu. Szybkim ruchem podniosłam głowę. Było mi strasznie głupio. Ale przecież nie zasypiałam w ten sposób?

- Przepraszam. - usłyszałam głos Lou. - Nie chciałem Cię obudzić. Jak chcesz to możesz się jeszcze zdrzemnąć. - powiedział obdarzając mnie swym uśmiechem.
 - Nie...Znaczy, wiesz to ja przepraszam. Nie wiem jak to się stało. Nie powinnam...
- Ej, spokojnie! - przerwał mi. - Przecież nic się nie stało. Nie martw się. - znowu się uśmiechnął - A poza tym... Pamiętasz co Ci wcześniej mówiłem? - pokiwałam twierdząco głową. - Zobacz, gdyby mnie tu nie było nadzwyczajnie w świecie uderzyłabyś głową o podłogę. A tak nawet się nie obudziłaś.
 Sama nie rozumiem jak to się stało, ale zaśmiałam się.
 - Masz rację. - odważyłam się na niego zerknąć i natrafiłam na jego spojrzenie. W jego oczach jak zwykle świeciły iskierki wesołości. - Dziękuję.
 - Ależ nie ma za co. - odpowiedział próbując udać minę "wywyższania się" . Uśmiechnęłam się, ponieważ nie za bardzo mu to wychodziło. Po jakimś czasie odwzajemnił uśmiech, a zaraz po tym wybuchnął śmiechem. Dołączyłam do niego.
- Jak się czujesz? - spytał po chwili.
 - Już dobrze. - powiedziałam starając się, aby moje słowa brzmiały jak najbardziej szczerze.
Spojrzał mi w oczy. Przyglądał mi się przez jakiś czas.
 - Usta mogą ukryć prawdę, ale oczy niestety nie. - odpowiedział w końcu. - Ale znam coś co może Ci pomóc.
Wczoraj nie miałam ochoty na jego towarzystwo, natomiast dzisiaj cieszyłam się jak nigdy dotąd. Dlatego, że przy mnie jest.
 - Naprawdę ? - spytałam. - A co to takiego? Uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie mogę Ci powiedzieć, ale mogę Ci pokazać. - zrobił krótką pauzę, by na mnie zerknąć. - Pytanie tylko...Czy chciałabyś spędzić ze mną popołudnie?
 - Hm...Z WIELKĄ przyjemnością.


 Tego samego dnia.



- To jak? Gotowa? - zapytał mnie Lou, gdy już czekaliśmy na przybycie taksówki.

 - Oczywiście. - odpowiedziałam szeroko uśmiechając się.
Muszę przyznać, że obecność Louisa bardzo poprawiła mi nastrój. Nie rozumiałam dlaczego, ale po prostu czułam się o wiele lepiej. Czułam się jak ktoś kto wychodzi z jednej książki, a wchodzi do drugiej, a tam widzi wszystko w kolorowych barwach. Jak w bajce. Bardzo cieszyłam się z tego popołudnia, a już tym bardziej z tego, że nie będę musiała znosić towarzystwa Johna i unikną mnie wszelkie rozmowy, w których będę musiała tłumaczyć jak się czuje i dlaczego nie było mnie całą noc. Lou był kimś w rodzaju...wybawienia, takiego mojego własnego wybawienia. Wczoraj, owszem byłam na niego zła, ale tylko dlatego że nie chciałam, aby widział mnie całą zapłakaną i nie potrafiącą potraktować życia na luzie. Bo przecież nie mogłam tak po prostu mu wszystkiego opowiedzieć, rozpłakać się w ramię i poprosić o radę. Z drugiej strony cieszyłam się z jego obecności, z tego że w ogóle do mnie przyszedł i przesiedział ze mną całą noc tolerując moje milczenie i wspierając mnie, nie mając o mnie zielonego pojęcia. Byłam mu na prawdę za to wszystko wdzięczna. Co do naszego spotkania, to nadal nie wiedziałam dokąd idziemy. Lou uparł się, że mi nie powie, ponieważ w hotelu mogą być jakieś podsłuchy, a nie można pozwolić na to, aby ktokolwiek znał Słynny Sposób Tomlinsona.  Nasze spotkanie traktowałam oczywiście jako zwykły relaksujący wypad.  Nie bierzcie pod uwagę tego, że robiłam sobie jakąś nadzieję albo coś. Chciałam po prostu dobrze się poczuć. 
Nadjechała taksówka. Lou płynnym ruchem otworzył przede mną drzwi i wpuścił do środka. Uśmiech cały czas nie znikał z jego twarzy, a  iskry w jego oczach przerodziły się w żar. Ciekawe co on takiego kombinuje? Zerknęłam w jego stronę. Nadal się uśmiechał. Musiałam odwrócić wzrok, ponieważ jego uśmiech był za bardzo zaraźliwy.
- O czym myślisz? - zapytał nagle
- Zastanawiam się dokąd jedziemy.
- Zobaczysz, spodoba Ci się. - puścił do mnie perskie oko.
Taksówka wysadziła nas w samym centrum Londynu. Pogoda, jak na te tereny, była bardzo przyjazna. Słońce przyjemnie grzało, ale można było dostać gęsiej skórki od lekko powiewającego wiatru. Dobrze, że wzięłam ze sobą kurtkę. - pomyślałam. Przewiesiłam torbę przez ramię i ruszyłam śmiałym krokiem za Lou. Po jakimś czasie zatrzymał, odchrząknął, wyciągnął ramię w moją stronę i czekał. Patrzyłam na niego z rozbawieniem nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Zerknął na mnie wyczekująco także się uśmiechając.
- Oj, no dobra zrobię Ci ten zaszczyt. - powiedziałam w końcu, a Lou parsknął śmiechem. 
Szliśmy wzdłuż ulicy cały czas trzymając się pod ramię. Nie wiem jak on to robił, ale poprawiał mi humor swoim każdym uśmiechem.  Przy nim w ogóle nie myślałam o tym co się stało wczoraj. Czułam się szczęśliwa, jak nigdy przedtem. Ciężko mi to przyznać, ale nawet przy Oli nie czułam się w ten sposób. Oczywiście, że kocham ja za wszystko co dla mnie robi, a robi na prawdę wiele i dziękuję jej za to, ale przy Lou to był zupełnie inny rodzaj szczęścia. Coś jakby: Uśmiechnij -się-do-mnie-a wszystkie-problemy-znikną. I na prawdę, nie mam zielonego pojęcia w jaki sposób i dlaczego, ale on sam działał na mnie uzdrawiająco. Był moim takim własnym skrawkiem nieba. Spojrzałam na niego i tak jak myślałam - uśmiechał się. Z perspektywy przechodniów wyglądaliśmy pewnie jak nieźle zakochana w sobie para, ponieważ oboje szczerzyliśmy się jak nienormalni. Ale byliśmy przecież tylko znajomymi, poznanymi dzień wcześniej, którzy jakimś dziwnym trafem dobrze się ze sobą dogadują.
- To co? Jaki chcesz smak? - zapytał mnie Lou, gdy zatrzymaliśmy się przy małej różowo-zielonej budce z ogromnym szyldem zatytułowanym "Lody". - Polecam sorbet jabłkowy, wanilię oraz zabajony mix.
- Zabajony mix?
- Dokładnie. Nigdy nie wiadomo jakie smaki wykorzystano do zrobienia tego mixu. Codziennie są inne. 
- Okey, w takim razie zaryzykuję. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Dwa razy specjalność zakładu. - powiedział zwracając się do ekspedientki. 
Okazało się, iż ekspedientka miała na imię Bethy i pracowała tutaj już od najmłodszych lat. Opowiadała nam o swoich przygodach z dziećmi i o tym jaki dobry ma z nimi kontakt. "Teraz niektórych to widuje już z własnymi szkrabami" - powtarzała. Była kobietą bardzo miłą i strasznie rozgadaną. Nic dziwnego, że dzieci tak bardzo ją uwielbiały.
- Dziękujemy Pani bardzo! - powiedzieliśmy równocześnie z Lou. - Do zobaczenia!
- Z Bogiem dzieci, z Bogiem! - odkrzyknęła nam Bethy. 
- Matko, cóż za wspaniała kobieta. - powiedziałam.
- Tak, to prawda. Bardzo pozytywna i taka pełna życia... 
Chwila ciszy. W tle słychać było uliczny gwar, śmiech dzieci, rozmowy ludzi, odgłosy samochodów, a wszystko to wspaniale harmonizowało z widokiem zachodzącego słońca. 
-Zazdroszczę takim ludziom... Chciałabym być taka jak oni. - powiedziałam w końcu. [KLIK - dla nastroju]
- Dlaczego zakładasz, że nie możesz być taka jak oni?
- Bo...To wszystko jest za bardzo skomplikowane. 
- Ale co? Pełnia życia jest zbyt skomplikowana? 
- Nie...Życie. - odpowiedziałam zatapiając wzrok w dłoniach. 
Czułam na sobie jego spojrzenie, ale nie podniosłam głowy.
- Chcesz o tym pogadać? - spytał. 
- Nie. - odpowiedziałam. - Może kiedy indziej - dodałam, gdy zorientowałam się, że moje słowa nie brzmiały zbyt uprzejmie. A przecież Lou chciał tylko pomóc. 
- Nie przepraszaj. Rozumiem. - odpowiedział uśmiechając się. - Tylko wytłumacz mi jedno...
- Tak?
- Uważasz, ze ta kobieta nie ma w życiu problemów?
- No...Skoro jest szczęśliwa to chyba nie...
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. 
- A ja? Wyglądam na człowieka bezproblemowego? 
- Wiesz...Nie za bardzo rozumiem..
- Bo widzisz...Chodzi mi o to, że pełnia życia wcale nie oznacza bezproblemowego życia. Każdy ma w życiu jakieś problemy, bo każdy ma przed sobą jakieś schody. To jest nieuniknione. - spojrzał mi w oczy. - Bethy też pewnie boryka się z czymś przez całe życie, ale uszczęśliwiają ją te małe dzieciaki, które kochają ją jak własną babcię. Znalazła swoje małe odniesienie szczęścia, które pozwala jej oddychać pełną piersią i każdego dnia się uśmiechać. - przerwał, po czym zatopił swoją łyżeczkę w ustach. - Hm...Dobry ten mix...Wyczuwam smak truskawki i...Sam nie wiem.  
Zastanowiłam się chwilę nad jego słowami i wywnioskowałam, że miał rację. Rzeczywiście nie patrzyłam na to w ten sposób i nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam. Czułam się tak jakbym dotychczas była w jakimś ciemnym tunelu, w którym co jakiś czas próbując  wstać potykam  się, a Lou rozpala w nim takie małe światełko, które otwiera mi oczy i rozświetla drogę. Czy to możliwe, żeby był moim własnym odniesieniem szczęścia? Czy to może ta wczorajsza gra na fortepianie zmieniła moje samopoczucie? Jak to się stało, że dziś jestem uśmiechnięta? Z jednej strony wiedziałam, że to Lou, ale z drugiej  wstydziłam się do tego przyznać. Dlaczego? Nie mam pojęcia...
- A ty, jaki smak czujesz? - zapytał mnie Lou wyrywając mnie z zamyślenia.
- Hm...Truskawkę na pewno i może też...kiwi? - spojrzałam na niego - Albo...jabłko?
- Chyba jednak kiwi. - odpowiedział zamykając oczy, aby lepiej poczuć smak.  - I jeszcze coś jakby wanilię? 
- Tak, zdecydowanie wanilia. - otworzył oczy i obdarzył mnie swoim spojrzeniem. - A czujesz tutaj brzoskwinię?
- Czuje jakby lekki posmak ananasu, ale brzoskwini niestety nie.
- To pewnie chodzi o ten ananas. - powiedział parskając śmiechem.
- Lou... - zaczęłam - Gdzie my właściwie idziemy?
- Na Tower Bridge. - odpowiedział z uśmiechem. - Kiedyś byłem w Londynie z rodzicami i znalazłem takie jedno miejsce. Jest tam bardzo spokojnie i nie ma tam ludzi.
- Znalazłeś sobie miejsce na Tower Bridge? 
- Tak właściwie to prawie pod Tower Bridge.
Jezu Chryste! 
- Ty na prawdę musiałeś być jakieś nieźle  niewyżyte dziecko. - powiedziałam, a Lou wybuchnął śmiechem.
- A co, przestraszona?
- Pobytem nad, przepraszam, pod Tower Bridge - troszeczkę, Twoimi pomysłami - bardzo.


Kolejny wybuch śmiechu. 
- Zobaczysz, będzie fajnie.
No, nie wątpię. - dodałam w myślach.  
Minęło niecałe 10 minut, a my już widzieliśmy dwie ogromne charakterystyczne kolumny mostu Tower Bridge. Słońce przekroczyło już horyzont przez co na niebie pojawiła się różowofioletowa łuna. Robiło się coraz ciemniej i całe miasto ozdabiały  latarnie oraz światełka pochodzące z biurowców i bloków mieszkalnych. 
Po jakimś czasie dotarliśmy już na miejsce. Lou złapał mnie za rękę i prowadził wzdłuż krawędzi mostu. Doszliśmy do pierwszej z kolumn i weszliśmy przez drzwi znajdujące się w jeden z jej bocznych ścian, a wyszliśmy na drugą zewnętrzną stronę Tower Bridge. Widok rzeczywiście był niesamowity...Staliśmy na samym środku rzeki Tamizy. Wszystko to wydawało mi się takie idealne. Szum wody, odgłosy przejeżdżających samochodów, lekki wiatr powiewający mi włosy i ciepło dłoni Louisa. To uczucie było tak przyjemne, iż czułam że nie potrzebuję już niczego więcej. 
Odwróciłam się i spojrzałam na Lou. Miał zamknięte oczy, ale uśmiechał się. Musiał wyczuć, że na niego patrzę, ponieważ mocniej ścisnął moją rękę. Czułam jego bliskość tak bardzo, iż myślałam, że się rozpłynę. Nie chciałam przerywać tej chwili. Nagle poczułam jak łzy powolutku spływają po moich policzkach. Nie wiem dlaczego, ale nie wytarłam ich, pozwoliłam im aby swobodnie spływały. Jedna po drugiej. Czy to były łzy smutku? Nie... Nadałabym im raczej przydomek "szczęście". Zobaczyłam jak Lou otwiera oczy i kieruje je w moją stronę. Widział, że płaczę, dlatego uśmiechnął się czuło, po czym spokojnym krokiem podszedł do mnie i wytarł je wierzchem dłoni. Następnie odgarnął mi włosy z oczu i mocno przytulił. Jego uścisk był mocny i silny, a zarazem bardzo ciepły. Odwzajemniłam go obejmując Lou w pasie. Oparłam głowę o jego ramię wdychając jego cudowny zapach. Pachniał jakby nutą wanilii z lekką domieszką skórzanej kurtki i męskich perfum. Nie wyobrażałam sobie czegoś piękniejszego.
 Słońce na dobre zniknęło z pola widzenia i niebo zmieniło kolor na granatowe. Lou podniósł głowę i odsunął się ode mnie, lecz tylko na chwilę, ponieważ zaraz szybkim ruchem złapał moją dłoń. Uśmiech przez cały czas nie znikał z jego twarzy.
- I jak? Podoba Ci się, prawda? - spytał.
- Tak. Jest cudownie.
-  Twoje oczy nie wyglądają już tak smutno jak dzisiaj rano. - stwierdził. - Teraz wiem, że mówisz prawdę.
- Udało Ci się. - powiedziałam uśmiechając się do niego. 
Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Proszę obiecaj mi, że będziesz mniej płakać, a częściej się uśmiechać. Lubię patrzeć, gdy to robisz. 
Jego słowa sprawiły, że uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Pokiwałam mu twierdząco głową, a on podszedł i pocałował mnie w policzek. Lou - moje własne odniesienie szczęścia. 





niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział V "Wspomnienia"

- Ania! Zaczekaj! - usłyszałam za sobą krzyk Oli. - Anka!!!!
Nie mogłam się zatrzymać. Biegłam do windy ile sił w nogach. Tak szybko, jak tylko mogłam. Przede wszystkim chciałam uniknąć spojrzeń gapiów i jak najszybciej zaszyć się w swojej rzeczywistości. Nie mogłam opanować  przeszywających mnie dreszczy, ani łez które w szybkim tempie zamieniły się w szloch. Chciałam stąd jak najszybciej uciec, jak najdalej. Na moje szczęście jednak w windzie musiałam spotkać jakąś starszą panią, która przez całą drogę w dół bacznie mi się przyglądała. Zerknęłam na nią. Oczy przepełnione miała zaciekawieniem, ale też i troską. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz po chwili zamknęła je z powrotem. Zastanawiałam się co chciała mi powiedzieć? "Trzymaj się dziecko"? "Uważaj na siebie"? To wszystko wydawało się takie żenujące. Gdy tylko drzwi windy otworzyły się wyparowałam jak oparzona nie zwracając uwagi na spojrzenia innych. Jak on mógł to zrobić? Tak upokorzyć mnie przed wszystkimi?! Miał to być najwspanialszy dzień w moim życiu, a spadł na ranking tych najgorszych. Może wydawać się wszystkim dookoła, iż za bardzo wyolbrzymiałam sprawę, ale ja wcale nie ześwirowałam. To wszystko za bardzo mnie przerastało. Nie chciałam takiego sztucznego życia i ciągłego udawania, że jest w porządku. Może moje życie przed śmiercią ojca nie było idealne, bo nie szanował uczucia jakim darowała go mama, ale kochałam go. A kiedy było dobrze (a czasem tak się zdarzało) tworzyliśmy szczęśliwą rodzinę. I miałam wszystkich przy sobie. Nie potrzebowałam nic więcej. Lubiłam takie momenty, gdy razem z tatą dokuczaliśmy mamie, a ona udawała że się obraża. Takie momenty kiedy zupełnie przypadkowo okazywało się, iż jesteśmy z tatą bardzo do siebie podobni. Każdy w życiu popełnia jakieś błędy i jeśli się kogoś kocha jest się w stanie mu wybaczyć i na chwilę zapomnieć o tych złych chwilach. Tak było właśnie z moim tatą. Moja miłość do niego przepełniana była nienawiścią, ale miałam rodzinę, która zrobiłaby dla mnie wszystko. A teraz? Po jego śmierci nic mi już nie zostało. Utraciłam tą szczęśliwą rodzinę i wszystko się posypało. Przez parę miesięcy świat przestał dla mnie istnieć, ale udało mi się z tego stanu wyjść. Dzięki marzeniom. Postanowiłam, że osiągnę swój najwyższy, wymierzony cel, by odzyskać dawną i wiecznie uśmiechniętą mamę i pokazać życiu, że mam w dupie, to co ze mną wyprawia. A przede wszystkim chciałam, aby tata był ze mnie dumny. MARZENIA stanowiły jedyny ratunek. To dlatego tak bardzo nienawidzę Johna. Odebrał mi każde marzenie, które chciałam spełnić dla taty. Jeszcze przez niego zupełnie oddaliłam się od mamy. Nie czuję jej bliskości, czuję się tak jakbym utraciła ją na zawsze. 
- Aniaa! - usłyszałam gdzieś w oddali głos Davida. - Niech się Pani nie martwi. Może po prostu chce pobyć sama. 
Nie usłyszałam z kim rozmawiał, ale nie miałam ochoty na spotkanie z nim, ani z nikim innym. Chciałam uciec. Wbiegłam w jakiś korytarz. Był bardzo długi przepełniony ogromną ilością drzwi. Próbowałam otworzyć któreś z nich, ale żadne nie chciały ze mną współpracować. Zażenowana dostrzegłam nagle jeszcze jedne drzwi, schowane w zagłębieniu ściany. Podeszłam i jednym płynnym ruchem otworzyłam je. Co zobaczyłam w środku było wprost nie do opisania. Sala w całości pokryta była drewnem i nie miała żadnych okien ani dodatkowych drzwi. Mój wzrok jednak najbardziej przykuł stojący w centralnym miejscu biały fortepian. Zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam miejscu zastanawiając co zrobić. Usiadłam przy nim i spokojnym ruchem położyłam dłonie na klawiaturze. Przestały drżeć - tak jak się tego spodziewałam. Uśmiechnęłam się do siebie. To zawsze będzie mi pomagało. Po mimo iż dygotanie ustało z moich oczu nadal spływały łzy. Ze złości, smutku, szczęścia? Już sama nie potrafiłam odróżnić. Nie zwracając na to uwagi zagrałam pierwszy dźwięk ulubionego walca taty. Fortepian brzmiał tak niesamowicie, iż miałam ochotę się rozpłynąć. Zanim się obejrzałam a moje ręce samoczynnie zaczęły grać i pamiętały dokładnie każdą nutę. To było uczucie niedopisania. Pragnęłam, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie chciałam jej urywać. Odpłynęłam. Dopiero przy ostatnim dźwięku moje oczy znów zobaczyły rzeczywistość. Zamknęłam je. Przypomniałam sobie pewny fragment z przeszłości:

- Będziemy jechać motorówką? Na prawdę? - zapytałam podekscytowana.
- Tak. Tylko radziłbym Ci trzymać tą czapkę, bo ci odfrunie. 
Spojrzałam na tatę pytająco.
- Dlaczego?
- Bo będzie strasznie wiało. - odpowiedział uśmiechając się przy tym, po czym szybkim ruchem wskoczył na motorówkę. Podał mi rękę, abym swobodnie zrobiła to samo co on, a następnie odpalił silnik. Warkot był tak głośny, że aż zakłócał moje myśli. Ruszyliśmy. Podziwiałam wspaniały blask wody, promienie słońca liżące gładką taflę jeziora, po której przemykały lekko i swobodnie poruszające się fale. Cieszyłam się z tej chwili. Najbardziej podobało mi się jak tata robił ostre zakręty wprawiając wodę w gwałtowne ruchy, a ona oblewała brzegi motorówki dając nam do zrozumienia, że nie wolno z nią zadzierać.
- Nie zgubiłaś czegoś przypadkiem?! - spytał mnie tata po chwili, próbując przekrzyczeć warkot silnika.
- Niee!!! - odkrzyknęłam w stu procentach pewna swojego zdania. Po paru minutach jednak raptownie złapałam się za głowę i poczułam, że nie ma na niej mojej czapki, którą tata kupił mi dzisiaj na straganie. 
Usłyszałam jego śmiech. Był zarazem rozbawiony, ale także zatroskany.

Chciałabym zapamiętać ten śmiech na zawsze. Chciałabym móc zatrzymać go w pamięci. "Zawsze będę o Tobie pamiętać tato." - powiedziałam w myślach w nadziei, że mnie usłyszy. - "Proszę, pomóż mi przez to wszystko przejść. Powiedz co mam robić." Prawda była taka, że sobie nie radziłam. Nie potrafiłam już wziąć życia w swoje ręce, a może tak na prawdę nigdy tego nie potrafiłam? Nie mam już siły, chciałabym odpocząć i uciec stąd jak najdalej. Problem w tym, że nie miałam dokąd.
- Aniu, skarbie. Jesteś tutaj? - usłyszałam głos mamy dochodzący zza drzwi. - Jeśli tak, mogę wejść?
Odpowiedziałam jej milczeniem. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu szukając czegoś, czym mogłabym zabarykadować drzwi, jednak nic takiego nie znalazłam. Nagle usłyszałam skrzypnięcie zawiasów i mama weszła do środka. 
- O Matko...Aniu co się stało? - nie odpowiedziałam jej i nie patrzyłam w oczy. - Rozmazałaś sobie cały makijaż. Chodź. - powiedziała i złapała mnie za ramiona. Lekkim ruchem wyrwałam się jej i spojrzałam jej w oczy. Stałyśmy tak jakiś czas nic nie mówiąc. 
- Mamo... Powiedz mi... Czego Ty właściwie oczekujesz? - zaczęłam - Myślisz że teraz po tym roku milczenia, przyjdziesz do mnie i będzie jak dawniej? A po trzech minutach niby "poważnej" rozmowy usłyszę od Ciebie tylko: "Przestań się tak zachowywać. John nie chciał sprawić Ci przykrości. Przesadzasz. Nie rób mi wstydu. Nie przesadzaj". I że wszystko będzie w porządku? Nie. Nie będzie. On zrujnował mi ostatnio szczątki mojego życia i kiedy na prawdę staram się z nim nie kłócić i go omijać, on bezczelnie nazywa mnie "swoją córką"?  I co, ma z tego satysfakcje? 
Mama milczała. Ja także. 
- Ja nic od Ciebie nie oczekuję, Aniu. - powiedziała po paru minutach ciszy. - Ale staram się żyć normalnie i oderwać się od przeszłości. Bo...
- Oderwać od przeszłości? Czy Ty siebie słyszysz?!! Kiedyś nie potrafiłaś zapomnieć o tacie i nigdy nie chciałaś go opuścić. Nigdy. Oddałaś za to połowę swoich nerw i zdrowia. A teraz co? Chcesz tak po prostu o nim zapomnieć?
- Daj mi skończyć. - powiedziała stanowczo. - Nie powiedziałam, że chcę zapomnieć o tacie, bo nigdy o nim nie zapomnę. Jestem po prostu wdzięczna życiu, że znalazłam taką osobę jak John. To on pomógł mi wydostać się z tego całego dołka. 
- Przepraszam, kto? - zapytałam wytrącona z równowagi. - On? Pewna jesteś??
- Ania, proszę Cię. Nie takim tonem.
Zamilkłam. Na usta nasuwało mi się wiele słów, które chciałam w tym momencie wykrzyczeć, ale powstrzymałam się, bo nie miałam siły na kolejną awanturę. 
- Proszę Cię zostaw mnie samą. - powiedziałam tylko. 
- Chciałabym tylko...
- Mamo, proszę Cię wyjdź. Chce zostać sama. - przerwałam jej starając się aby moje słowa brzmiały dość łagodnie. 
Po chwili usłyszałam tylko odgłos zamykanych drzwi. Zostałam sama. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam... Ja po tym wszystkim mama może twierdzić, że to dzięki Johnowi. Przecież to ja byłam przy niej przez te pół roku. To ja się nią opiekowałam. Było tak jakbyśmy na moment zamieniły się rolami. A ona teraz twierdzi, że to John? To wszystko przyjęło bardzo dziwny obrót miałam szczerze wszystkiego dość. Najgorsze uczucie było jednak takie, że nie wiedziałam co robić dalej...
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. 
- Oh! Co znowu? Przecież powiedziałam, że chcę zostać sama?! - krzyknęłam zażenowana.
- To ja. - usłyszałam znajomy głos. - Przepraszam, nie chciałem naruszać pańskiego spokoju. 
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie wiem nawet ile czasu trwało to milczenie.
- To jak? Mogę wejść? - odezwał się Lou. 
-Yyy....Wiesz nie wyglądam najlepiej...Może później?
- Spokojnie. Mnie nie przestraszysz. Jestem przyzwyczajony. Wystarczy zobaczyć włosy Hazzy jak rano wstaje. Uwierz. Widok bezcenny. - powiedział otwierając drzwi i wchodząc do środka. 







Rozdział IV "Pierwsze spotkanie" cz.2

A co do garderoby? Wprost cudowna!! Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś wspanialszego. Dwa ogromne lustra, szafa na całej długości ściany przepełniona dosłownie po brzegi. Do tego dwie szuflady różnorodnych butów oraz komoda zapełniona kosmetykami. I ja mam się szybko uszykować? Chyba sobie żartują! Nie minęła chwila a ja już utonęłam w stercie ciuchów. Postanowiłam, ze będę odkładać na bok te ubrania, które najbardziej przypadną mi do gustu. Po paru minutach stwierdziłam jednak, że ten pomysł nie jest najlepszy, ponieważ zanim się obejrzałam uzbierałam ogromny stos. I na co się tu zdecydować? Wybrać coś łagodniejszego i dziewczęcego czy bardziej ostrego? Po kryjomu zerknęła w stronę Oli. Ona też nie mogła się zdecydować... W jednej ręce trzymała czarną sukienkę plisowaną na dole, a w drugiej biały top i elegancki żakiet.

- Co wybrać? - zapytała mnie po chwili - Sukienka czy zestaw z marynarką?
- Zdecydowanie to drugie. I załóż do tego miętowe rurki.

Muszę przyznać, że Ola wyglądała fantastycznie. Upięła włosy w rozwalony kok i zrobiła lekki makijaż podkreślając swoje piękne niebieskie oczy. Od dziecka zazdrościłam jej urody, jej zgrabnej figury, proporcjonalności twarzy (tam zawsze wszystko ze sobą wspaniale harmonizowało) i tych pięknych oczu. No cóż... Jeden musiał się urodzić brzydszy, żeby ten drugi był ładniejszy. Trzeba było się poświęcić, a co najgorsze umieć się z tym pogodzić. Ola zawsze powtarzała mi że mam zdecydowanie za niską samoocenę, ale ja nigdy nie potrafiłam dostrzec u siebie tych lepszych stron. I nie potrafię nadal.

- Ola... - powiedziałam z zażenowaniem.
- No co ?
- Przy Tobie czuję się brzydka....
- Weź Ty się kobieto ogarnij i zacznij się szykować, bo zaraz wpadnie tu John i znowu zaczniecie się kłócić. 

Doskonale wiedziałam, że ma racje, ale jakoś zbytnio nie chciałam się śpieszyć. Lubiłam go prowokować, bo im bardziej to robiłam, tym miałam większe powody aby go nienawidzić. Nigdy nie pozwolę na to, aby moje relacje z Johnem się poprawiły. On na to nie zasługuje.

- Ania, no błagam... Szykuj się... - powiedziała charakterystycznie marszcząc przy tym czoło - Ja na serio staram się Ciebie zrozumieć i wiem że ta cała sytuacja jest dla Ciebie ciężka. Ale chociaż spróbuj być dla niego troszkę bardziej wyrozumiała, bo... - urwała, ponieważ spojrzałam na nią spode łba - Znaczy... Nie chodzi mi to to, żebyś go polubiła czy coś, ale proszę staraj się nie zwracać na niego uwagi i nie psuć całej zabawy. Jest tu One Direction, jest Div i Mel, a przede wszystkim ja. Zawsze będę się za Tobą wstawiać i Ci pomagać, nawet wtedy gdy nie będę podzielała Twojego zdania. Nie zapominaj o tym. A teraz zbieraj się, bo chyba nie chcesz przegapić całego spotkania? Mówiłaś, że jest do dla Ciebie ostro ważne... A i  nie zapominaj o tym, że w grę w chodzi nasz kochany zespół.
- Oczywiście, że jest dla mnie ważne! - odpowiedziałam. Nagle poczułam, że z oczu popłynęły mi łzy. Jej słowa na prawdę bardzo mnie wzruszyły i byłam jej za to ogromnie wdzięczna. - Ale... ja nie wiem co założyć... - wybełkotałam nie mogąc powstrzymać płaczu.  
- O jeju, laluchna. Tylko mi tu teraz nie płacz bo cała spuchniesz! Chodź. - powiedziała wyciągając do mnie ręce.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - wyszeptałam, gdy już opanowałam łzy.

Kilka minut później.


- Przepraszam, którędy do sali konferencyjnej? - zapytałam łysego i nieźle napakowanego ochroniarza, gdy już obie byłyśmy uszykowane i gotowe. Muszę przyznać, że efekt końcowy był porażający! Dzięki pomocy Oli czułam się pewna siebie i dostrzegłam nawet że moje nogi wyglądają całkiem nieźle , a oczy dobrze kontrastują z bladym podkładem i z naturalnym koralowym odcieniem ust. Włosy koloru blond miałam rozpuszczone i lekko zakręcone na końcach. Ubrana byłam w koszulę bez rękawów z nadrukowanym tygrysem, krótkie dżinsowe spodenki, a do tego czarne tenisówki.


Ola stawiała na buty na koturnie, ale ja uparłam się na sportowe obuwie, gdyż w nich czułam się bardziej swobodnie. 
- Windą do góry i ostatnim korytarzem prosto, na końcu zobaczycie ogromne drzwi. To tam. 
- Dziękujemy ! - odkrzyknęłyśmy.
- Bardzo ładnie wyglądacie moje drogie. - powiedział uśmiechając się lekko. - Dobra, teraz spadajcie, bo w ogóle nie wolno mi rozmawiać. - mrugnął do nas porozumiewawczo.
Wybuchnęłyśmy śmiechem. 
- Dobrze. Jeszcze raz dziękujemy! - odpowiedziała Ola. 

Szybko pobiegłyśmy w stronę windy. I tak byłyśmy już nieźle spóźnione. Dojechałyśmy na górę i szybkim ruchem dotarłyśmy do drzwi. 

- To co? Otwierać? - zapytałam Olę. Pokiwała twierdzącą głową. Dostrzegłam w jej oczach iskierki  podniecenia. - Ok. Trzy, dwa i jeden.

Stało się. Otworzyłam je. A widok, który zobaczyłam powalił mnie z nóg. Myślałam, że nie powstrzymam się od śmiechu. Zerknęłam przez ramię na Olę. Jej reakcja była taka sama. A co zobaczyłyśmy? Jeszcze jeden korytarz. Tak. Dosłownie. Poszłyśmy dalej. W połowie korytarza raptownie zatrzymałyśmy się. bo usłyszałyśmy głos Johna. 

- ...dlatego prosiłbym o chwilę wyrozumiałości. Jestem na prawdę ogromnie zadowolony współpracą z Wami i mam nadzieję, że miło spędzimy czas. Nie martwcie się, jestem dosyć łagodnym człowiekiem. - Taa... Akurat...- Także...Zaraz powinny się tutaj zjawić pewne dziewczyny...W zasadzie to już powinny być...Które będą z nami współpracować. 

Zdążyłam mrugnąć, a Ola szybkim ruchem ominęła mnie i weszła do środka pociągając mnie za sobą. Wszystkich oczy skierowane były tylko na nas. Zobaczyłam Johna stojącego na środku wielkiej sali, poprawiającego krawat. Widać było, że był bardzo zestresowany. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam kilka ogromnych rzędów krzeseł pozajmowanych przez wszystkich z ekipy. Zauważyłam scenografa, scenarzystę kilku fotografów, Davida uśmiechającego się w naszą stronę, Melanie i mamę. Na samym końcu dostrzegłam wszystkich z zespołu One Direction. Chciałam krzyknąć z podniecenia, a język utknął mi w gardle. Nie mogłam uwierzyć, ze to wszystko dzieje się na prawdę. Zerknęłam w ich stronę jeszcze raz. Spostrzegłam Nialla - uśmiechającego się przyjaźnie, Zayna -  spoglądającego na nas swymi pięknymi bystrymi oczami, Liama - machającego w naszą stronę, Harrego - uśmiechającego się w sposób, którego nigdy nie zrozumiem i Louisa - puszczającego perskie oko. Poczułam jak moje kąciki ust powoli unoszą się do góry. Poczułam ogromny przypływ radości. Nigdy wcześniej nie czułam takiej euforii. 

- Chyba o wilku mowa... - zaczął nieśmiało Lou uśmiechając się przy tym zabójczo.
- Tak. - odpowiedziałam sparaliżowana jego spojrzeniem. 
O Matko...
- Chłopcy - powiedział John. - poznajcie moją córkę i jej najlepszą przyjaciółkę.

Zaraz, zaraz. Że co?!!!! "moją córkę"?!!!! Co on sobie wyobraża? Czułam jak w oczy napływają mi łzy. Ogromnymi siłami udało mi się je powstrzymać, ale nadal nie mogłam do siebie dojść. Krew dopłynęła mi do policzków, przez co zrobiłam się cała czerwona ze złości. Poczułam jak Ola łapie i mocno ściska moją rękę. Wiedziałam, że dla niej te słowa nic nie znaczyły, ale tak jak obiecała - wspierała mnie. Szybki humor prysnął jak bańka mydlana. Świat znowu zaczął przybierać inny obrót. Chciałam wykrzyczeć jak bardzo nienawidzę Johna i dać mu do zrozumienia że się zapędził i że nigdy nie pozwolę przypisać sobie takiego miana. Ola jakby telepatycznie rozczytała moje myśli i próbowała wziąć wszystko w swoje ręce. 

- Cześć! - krzyknęła wesoło. - Ja jestem Ola, a to Ania. - słysząc jej słowa chłopcy wręcz zerwali się z krzeseł i podbiegli do nas popychając się przy tym żartobliwie. Jak już udało im się spokojnie stanąć, przywitali się z nami swym charakterystycznym sposobem krzycząc po kolei swoje imiona. - I'm Harry! - Liam! - Niall! - Zayn! - Lou! 
Po chwili spostrzegłam, że Ola uśmiecha się do kogoś. Podążyłam za jej wzrokiem i natknęłam się na Nialla. Ojej...- pomyślałam. - To słodkie. Oderwałam od nich wzrok i zobaczyłam Louisa uśmiechającego się do mnie. 
- Hej. - powiedział podchodząc do mnie. - Słyszałem, że interesujesz się reżyserią. 
- Yyy... Tak to prawda. - uśmiechnęłam się i spojrzałam w jego szaro-niebieskie oczy.
- I ma jeszcze bardzo obszerną wiedzę na ten temat. Podpisuję się pod każdym jej pomysłem- usłyszałam za plecami głos Johna i poczułam jego rękę na swoim ramieniu.
Piękna chwila znowu prysła i ogromna fala złości uderzyła we mnie jak dynamit. 
- Widać, że ma pan bardzo zdolną córkę, Sir. - powiedział Lou.
- Tak to prawda.
Nie wytrzymałam. Strąciłam rękę Johna z mojego ramienia i powiedziałam stanowczym głosem:
- Ja nie byłam i nigdy nie będę Twoją córką. Nie nazywaj mnie tak. Nie zasługujesz na miano mojego ojca i nie myśl, że kiedykolwiek takie miano otrzymasz. Nie prosiłam się o to wszystko i tym bardziej nie prosiłam się o Ciebie. Zostaw mnie w spokoju i daj mi normalnie funkcjonować. I tak .... - urwałam, ponieważ poczułam że wszystkich oczy skierowane są w moją stronę. Nie widziałam co robić. - Przepraszam. - powiedziałam tylko i wyszłam, czując jak łzy powoli spływają po moich policzkach. 





piątek, 1 lutego 2013

Rozdział IV "Pierwsze spotkanie" cz.1


Następnego dnia.
Obudziły mnie ciepłe promienie słoneczne wpadające przez lekko odchyloną zasłonkę. O dziwo dzień zapowiadał się bardzo gorący, co w Londynie było rzeczą rzadką. Przepełniona szczęściem ( co także mnie bardzo zdziwiło) zastanawiałam się co będziemy robić przez cały dzień, bo przecież jakoś taką piękną pogodę trzeba wykorzystać. Następnym plusem było to, że dzisiaj zjeżdżają się aktorzy i wieczorem jest tzw. spotkanie główne na którym będzie przedstawiany jeszcze raz cały scenariusz, wspólne zapoznanie się z aktorami i  inne organizacyjne gadki. Hm... a może..
- O! Też już wstałaś - moje przemyślenia przerwał głos Oli.
- Tak, już nie śpię. - powiedziałam uśmiechając się.
- A ty co taka zadowolona?
- No wiesz... Dzisiaj będzie dzień pełen wrażeń, zobaczymy plan całego filmu, dostaniemy harmonogramy ( John obiecał mi i Oli, że także będziemy organizatorkami całego filmu i nasze zdanie także będzie się liczyć. Oczywiście co do tego drugiego to mam wątpliwości.), zobaczymy jak wygląda cała współpraca ekipy, kto jest za co odpowiedzialny, jak najlepiej zaaranżować oświetlenie. O Matko, aż nie mogę się doczekać!
- Nooo i jeszcze zobaczymy aktorów!!!
- I nawet pogoda dopisuje - dodałam. - Wiesz czasem mam wrażenie, że pogoda tak jakby odczytuje mój nastrój i dostosowuję się do niego. Zauważyłaś, że pierwszy raz odkąd tu przyjechałyśmy świeci słońce, a ja akurat mam dzisiaj dobry humor?
- Taaa...Widzisz? Nawet słońce wie, że dobry humor to u ciebie rzadkość.
Wybuchnęłyśmy śmiechem. Trochę w tym racji jest, ale w stu procentach to się z tym ie zgodzę. Po pierwsze, to John nie pozwala mi na częstsze radości. Po drugie, ja mam po prostu taki wyraz twarzy, że nie widać po mnie tego, iż jestem zadowolona. Po trzecie, inni mnie nadzwyczajnie nie rozumieją, a wracając do tematu to  czułam, że ten dzień będzie niesamowity. Przecież nie bez powodu wstałam dzisiaj z uśmiechem na twarzy, prawda?
- To co? Jakie plany na dzisiaj? - spytałam Olę.
- Właśnie się zastanawiam, a tak w ogóle, która jest godzina?
- Poczekaj sprawdzę. - sięgnęłam ręką po telefon i mało nie dostałam zawału. - O ludzie! Toć już 14.00 !!
- Serio?!! Wiesz w sumie to się nie dziwię...
- Tak, ja też. Po wczorajszym maratonie horrorów to ja się tylko zastanawiam jak my zasnęłyśmy oddzielnie ? Ja już nawet bałam się cykania zegarka.
Zaśmiałyśmy się. Rozmawiałyśmy jeszcze jakieś 10 minut na temat dzisiejszego dnia i ustaliłyśmy, że pójdziemy do parku. A kto wie, może zapoznamy kogoś ciekawego? Za niecałe pół godziny zeszłyśmy na śniadanie( po mimo iż było około godziny 15.00). Oczywiście standardowo. Jajka na bekonie. To jest chyba najbardziej irytująca mnie rzecz. Jak można codziennie jeść to samo? Wracając do pokoju, aby zabrać torby, przechodziłyśmy przez recepcję gdzie napotkałyśmy się na Davida i Melanie. ( Mel to córka właściciela hotelu, jest w takim samym wieku co ja i Ola czyli ma 17 lat. Bardzo miła i sympatyczna dziewczyna)
- Hej laski! A wy dokąd zmierzacie? - spytał David.
- Cześć wszystkim. A do parku. - odparła Ola
- Uuuu... A co was tak na naturę tknęło?
- Wiesz Div, po wczorajszej galerii handlowej to człowiek aż pragnie trochę psychicznie odpocząć. - odpowiedziałam. - A wy, nie wybierzecie się z nami?
- Ja pracuję. - odpowiedział smutno David.
- Hm... Szkoda. A ty Melanie? - zapytała Ola.
- A ja z ogromną chęcią. - oznajmiła uradowana dziewczyna.

Kilka minut później.

- I jak? Pewnie podekscytowane i zniecierpliwione jeśli chodzi o dziś wieczór? - zagadnęła Mel kiedy już wygrzewałyśmy się się w parku na kocu.
- I to jeszcze jak! - krzyknęła uradowane Ola - a ty nie?
- Ja też, oczywiście. - przytaknęła Mel. - Dobrze, że czas jakoś w miarę szybko leci, bo tak się nie mogę doczekać, że nie wiem!
- Ja tak samo.
Nagle usłyszałam wibrację w moim telefonie. Wyjęłam go i zobaczyłam, że dostałam wiadomość od Davida o treści: "Za 10 minut bądźcie przy głównym wejściu do parku."
- Co jest? - spytała Ola
- Napisał do mnie Div i powiedział, że za 10 minut mamy stawić się przy bramie głównej bo będzie tam na nas czekał.
- Ale po co?
- Ja nie wiem. Zobaczymy. Dobra, zwijamy się.
Okazało się iż nasz kochany recepcjonista przyjechał na prośbę Johna, który kazał nas przywieźć prosto na miejsce "spotkania głównego". Okazało się także, iż aktorzy przybyli nieco wcześniej i trzeba pomóc wszystko zorganizować, bo spotkania przełożyć się nie da, a  aktorzy przecież nie będą czekali na holu. Do tego wszystkiego jak  na złość były straszne korki, a jeszcze planowałyśmy z dziewczynami się przebrać,  jakoś uszykować i wrócić na parę minut do hotelu, więc zadzwoniłam do Johna przedstawiając mu swój plan. On jak zwykle był przeciwny i powiedział, że mamy bezpośrednio jechać do hotelu, więc oczywiście się z nim o to pokłóciłam. Po paru minutach cały wściekły powiedział, że załatwi nam garderobę i uszykujemy się na miejscu, więc wygrałam. Oczywiście nie musiał od razu wyskakiwać z własną garderobą, ale skoro sam zaproponował. Tak czy inaczej to wszystko było bez sensu, ponieważ upłynęła godzina a my nadal nie wydostaliśmy się ogromnej kolumny samochodów. Raz nawet David wyjął ze schowka w samochodzie karty i rozegraliśmy jedną partię MAKAO, przy czym było strasznie dużo śmiechu. Samochód obok i tak  nas pobił, ponieważ kobieta rozłożyła na masce  matę i zaczęła się opalać, co wywołało u nas ogromny napad śmiechu. Zdenerwowany John dzwonił do nas po kilka tysięcy razy z pytaniem za ile będziemy, ale nam dopiero po dwóch godzinach udało się dotrzeć na miejsce. Już z daleka widziałam czarny ogromny samochód z twarzami oraz ogromnym napisem zespołu -  naszych przybyłych za wcześnie aktorów- ale nie dowierzałam, że to może być prawda. Dlaczego nikt mi o tym wcześniej nie powiedział? Z jednej strony cieszyłam się jak nigdy, ale z drugiej byłam tak wściekła na Johna, że miałam ochotę iść i go w tej chwili udusić. Kolejny punkt z mojej listy na przyszłość można przekreślić, gdyż wielki wszechmogący pan ZNOWU zrujnował mi plany.
- AAAAAA!!!!! Anka, dlaczego ty mi nie powiedziałaś mi, że to będą właśnie oni?!!! - nagle usłyszałam okropny pisk Olki.
- Bo ja sama nie widziałam idiotko!!
Szybko wyskoczyłyśmy z samochodu i weszłyśmy do środka, a tam co? Widok bezcenny. Lou Tomlinson bez koszulki biegnący z kijem baseballowym za Harrym Stylesem. Gdzieś w tle słychać było jeszcze charakterystyczny śmiech reszty załogi zespołu One Direction. Nagle przed oczami stanął mi John.
- No nareszcie , jesteście!!! - krzyknął zdenerwowany
- Przepraszam cię John - zaczął David - ale przez przyjazd tego zespoły cały Londyn jest zakorkowany...
- Dobra, dobra. Najważniejsze, że już jesteście. Dziewczyny, idźcie do garderoby. Cały czas prosto i czwarte drzwi po lewo.
- Dziękujemy, proszę pana! - odpowiedziała Ola i Mel

Rozdział III "Przygotowania"


- Ładnie ci w niej. Powinnaś ją kupić. - powiedziałam Oli, która właśnie przymierzała ciuchy w galerii handlowej.
- Na prawdę? Mnie się za bardzo nie podoba...
- No coś ty, dziewczyno! Wyglądasz super!
- No ale spójrz jak ja w tym grubo wyglądam...
- Jak zwykle przesadzasz... Nie wyglądasz, a poza tym jak jeszcze raz usłyszę to zdanie wychodzące z twoich ust, zostawiam cię tu i wracam do hotelu.
- Okey, okey. Zrozumiałam. - powiedziała śmiejąc się.
To już 3 dzień naszego pobytu w Londynie. Moje stosunku z mamą, ani z Johnem nadal się nie zmieniły. Chociaż staram się być dla nich choć trochę milsza,  niestety zbytnio mi to nie wychodzi. Wiem, że każda inna dziewczyna strasznie cieszyłaby się z tego pobytu tutaj, ale ja (jak już wspomniałam wcześniej) mam swoje powody i nie zamierzam się zmieniać. W sumie patrząc prawdzie w oczy to hotel, basen, cała okolica jest cudowna i cieszę się, że miałam okazję to wszystko zobaczyć, ale właśnie ta radość jest bolesna. Bo to wszystko nie miało być tak. Co noc zastanawiam się dlaczego życie zawsze karze mi iść pod górkę. Czasem myślę, ze to może ja sama nie dostrzegam tej lekkości życia jaką mam w zasięgu ręki, ale to przecież niemożliwe. Gdyby los chciał mnie obdarować szczęściem, to byłabym szczęśliwa. A ja czuję się tak jakby ktoś odebrał mi to szczęście, które przecież zostało przypisane do mnie. Ja po prostu czuję, że się w tym wszystkim gubię i mam takie wrażenie, że nikt nie jest mnie w stanie zrozumieć.  Każdego dnia zastanawiam się co by było gdyby jednak tata nie odszedł i boję się że stan w którym byłam kiedyś powróci i że nie dam rady się z niego z powrotem odkopać.

Kilka godzin później

Słuchaj, lala... Nie chce być nie miła, ale czy ty możesz się w końcu ogarnąć i nie modlić się wciąż nad jedną parą butów? Bo wiesz, chciałabym już wrócić do domu... - powiedziałam, a Ola spojrzała na mnie zażenowana
- Nie skarbie, nie mogę. Poza tym wybieram je dla ciebie, bo wiem, że ty sama nie potrafisz sobie niczego kupić...
- Ja wiem i na prawdę kocham cię za to, ale jestem już strasznie zmęczona łażeniem po galerii 5 godzin...
- Dobra wybieram te czarne. - powiedziała puszczając do mnie oko.
Ja to jej na serio czasem nie rozumiem.
- To co wracamy? - spytała mnie, gdy już odeszłyśmy od kasy.
- Ty się jeszcze kobieto pytasz?
Zamówiłyśmy taksówkę. Podczas czekania na zamówiony transport kupiłyśmy sobie po lekkiej zbożowej kawie ( była przepyszna ). Taksówka przyjechała dość szybko, z czego byłyśmy bardzo zadowolone. Droga nie trwała długo, więc już za jakieś 10 minut byłyśmy w hotelu.
- Wow! Chyba te zapasy ciuchów to już zrobiłyście na cały rok !
- Hej David! Co słychać? - przywitałam go.
- A w porządku dziewczyny, a jak u was? Słyszałem, że jutro zaczyna się praca nad filmem? Podekscytowane?
- Tak bardzo! - odpowiedziała Olka. Ja nie byłam w stanie - Okey Dav. Trzymaj się, lecimy.
- Okey! Na razie !
Pewnie nie wspominałam wcześniej, ale David to recepcjonista hotelowy. Bardzo pozytywny i miły koleś. Jego się chyba nie da nie lubić. Zawsze wie jak rozśmieszyć człowieka i wszystko potrafi przeobrazić w żart.  Hm... A właśnie. Jutro zaczyna się praca nad filmem. W sumie to jestem ciekawa jak to się będzie wszystko odbywało...


A oto był rozdział 3. Co do następnego rozdziału mogę zdradzić, że Ania pozna pewną osobę, z którą będzie spędzała bardzo dużo czasu. A! No i jeśli się podobało, piszcie komentarze ! ;) xx

Rozdział II "Małe usterki i dużo wrażeń"



Tego samego dnia wieczorem.
- O Matko! Tutaj serio jest cudownie! A z tym basenem to już na prawdę przeszli samych siebie - mówiła podekscytowana Ola.
- Tak, z basenem to się zgodzę, ale ten obiad mógłby być mniej syty. Bo jak tak dalej pójdzie, to niedługo zamiast chodzić, będę się toczyć.
Wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Mogę coś ci tak szczerze powiedzieć? - spytała nieśmiało.
- Tak, pewnie.
- Bo wiesz... John wcale nie wydaje się aż taki zły. Rozumiem, że go nie lubisz, ale on chce żebyś go w końcu polubiła. Przecież się stara...
- Tłumaczyłam ci to już milion razy. Ja mam swoje powody, żeby go nienawidzić i jak na razie nie mam zamiaru tego zmieniać.
- Ale Anka... Ja wiem, że ty nie chcesz żeby on zastępował ci ojca, ale on wcale tego nie chce. On tylko pragnie, abyś go polubiła, choć trochę. Może powinnaś dać mu szanse, a nie od razu nastroszyć się jak głodna hiena...
- Ale to już na prawdę nie chodzi o to, że on próbuje zastąpić mi tatę, bo wiem, że tak nie jest. - Jeszcze tego by mi brakowało. - Ale o to, że przez niego tracę wszystko. Dosłownie. Zabiera mi życie, mamę, a nawet i marzenia. Rozumiesz? Nie daje mi szansy na nic, bo uważa, że jeśli będzie dla mnie dobry i będzie spełniał wszystkie zachcianki, to ja go polubię. A tak nigdy nie będzie...Przyjechanie do Londynu było częścią mojego planu, teraz niestety muszę to wykreślić, bo on mnie wyprzedził...
- Bo chce cię uszczęśliwić. Wie ile przeszłaś i chce ci ten ból wynagrodzić.
- Ja to wszystko rozumiem. Ale tutaj chodzi o coś więcej... Nie wiesz jak to jest stracić ojca.. Ja to wszystko, te moje plany, były po to aby tata i mama byli ze mnie dumni i abym ja czuła, że wykorzystałam swoje życie na maksa... - Czułam jak łzy spływają mi po policzku - A John... A on to wszystko zepsuł...
Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam ogromnym płaczem, który szybko zamienił się w szloch.Poczułam, że ktoś mnie obejmuję. Wiedziałam, że to Ola. Zrozumiała mnie... Nie wiem ile czasu tak siedziałyśmy, ale po pewnym czasie wstałam i powiedziałam:
- Dobra dość tego. - lekko się uśmiechnęłam - Chodź coś porobimy. Słyszałam, że na dole stoją dwa  harleye do naszej dyspozycji.
- Świrujesz?
- Nie, no coś ty. John wynajął je dla nas.
W duchu dziękowałam Oli, że nie skomentowała tego ostatniego zdania. Byłam jej za to bardzo wdzięczna.
Następnego dnia rano.
Obudziłam się w bardzo dobrym humorze. Za oknem gościła niezbyt piękna pogoda, czułam jednak, że ten dzień będzie należał do najwspanialszych. Postanowiłam jeszcze nie wstawać i poleżeć z jakieś pół godzinki.Odwróciłam się w bok i tam zetknęłam się z piękną twarzą o bardzo ładnych rysach, a jego oczy błyszczały radośnie.
- Dzień Dobry. - przywitał mnie swym uwodzicielskim uśmiechem.
- Aaa! O Matko kochana!!
- Anka, co ci jest? - odezwała się zaspana Ola. - Drzesz się jak nienormalna.
- Przepraszam, ale miałam jakiś dziwny sen...
- Yhy. Wspaniale, ale czy możesz mi go opowiedzieć później?
Jezu... Co to było? Co za palant śmie w ogóle odwiedzać moje sny? Co z tego, że był ładny i tak nie powinien...
- Olka! Ruszaj dupę, jest już 9.45! O 10.00 mamy śniadanie - krzyknęłam
- Nie jestem głodna, idź sama...
Na prawdę nie miałam cierpliwości i zbyt dużo czasu, więc postanowiłam się z nią nie sprzeczać. Poszłam do łazienki, nalałam zimnej wody do kubka i szybkim ruchem wylałam na nią całą zawartość.
- AAAAA!! - jej pisk  był nieznośny - Pożałujesz tego! Zobaczysz!
Ups. Serio wyglądała groźnie, ale przynajmniej wstała...
- Ta... Zobaczymy. No co się tak na mnie patrzysz? Zbieraj się, bo mi jajecznicy nie starczy!
- Dobra, dobra. Już.

Moi kochani !! Oficjalny I rozdział mojego opowiadania !!


Moja obietnica jednak legła w gruzach. Musiałam jechać , uwierzcie robiłam wszystko  co mogłam, ale niestety bezskutecznie.Naprawdę się starałam, wymyślałam cuda, ale w odpowiedzi słyszałam tylko : " Aniu, moja cierpliwość ma ogromny zasięg, ale jeszcze trochę i będziesz leciała sama bez Olki." I tak przez najbliższe 7 miesięcy... Jeśli komuś kiedykolwiek udało się wynegocjować coś u "rady rodzicielskiej" - wyrazy ogromnego  uszanowania, czapki z głów.  Moja niestety jest nieugięta... Po mimo tych wszystkich odpałów...uciekania z domu, upijania się na imprezach i Bóg wie czego - dostałam 2 miesięczny szlaban. ( I tak na marginesie, wcale nie jestem taką masową imprezowiczką, robiłam to, aby się poświęcić. Ale to tak jak gra na maszynie na pieniążek o jakiś telefon albo inny gadżet, tylko cię wyzyskuje pozostawiając po sobie pustkę w portfelu) Więc jak już wspomniałam nic z tego... A co się dzieje teraz, po tej 7 miesięcznej udręce? Wróćmy zatem do teraźniejszości Uśmiech
Wylądowaliśmy. Po 3 godzinach lotu samolotem w końcu na miejscu.
- Witaj Londynie!!! - krzyczała ucieszona Olka.
Tylko jej w tym dniu dopisywał humor. Mama była na mnie strasznie zła. John się nie odzywał, bo rzekomo byłam dla niego bardzo niemiła, ale tak na prawdę to po prostu uraziłam jego ego, z czego oczywiście bardzo się cieszę.
- Boże jak tu pięknie John...- powiedziała mama przytulając się do niego.
Moimi oczami jednak nie było tak cudownie...Szare i pochmurne niebo i zimno jak w cholerę. Cóż jak widać tylko pogoda dzisiaj rozumie mój stan... Przynajmniej ona.
- Hej, dziewczyny bierzcie swoje walizki! - usłyszałam głos Johna.
- Tak jest, proszę pana! - odkrzyknęła Ola i uśmiechnęła się do mnie - Daj spokój. Będzie fantastycznie, zobaczysz. - dodała,  zwracając się bezpośrednio do mnie.
- Taaa... Się okaże. - odpowiedziałam uśmiechając się ponuro.

Kilka godzin później.

Tak jak się tego spodziewałam hotel przechodził samego siebie. Nie wiem czy już wcześniej wspominałam, ale John to reżyser. To dlatego zostaniemy tutaj aż na całe wakacje. Praca nad filmem z różnymi aktorami od zawsze była moim marzeniem, ale jak pewnie się domyślacie już niestety nie jest... On wszystko potrafi zniszczyć nawet marzenia, nawet te najgłębsze, te najbardziej skryte i schowane, aby nikt nie mógł się o nich dowiedzieć. Ale  też i  te największe... Jak opowiadałam wcześniej w moim życiu był taki pewien kryzys. Chciałam wtedy już wyjechać na studia, oczywiście reżyserskie, osiedlić się w innym państwie i przywieźć mamę do siebie. Wiedziałam, że byłaby wtedy ze mnie dumna... Ale Pan Urażone-Ego musiał (jak zwykle) wszystko zniszczyć. Przecież gdyby nie on moja relacja z mamą  byłaby o wiele lepsza. Ale nie poddam się.
- AAAAA!!! Anka jesteśmy w Londynie w najbardziej zajebistym hotelu na świecie!!! Czujesz to ???!!!
Boże jaka ona jest walnięta. Ale za to uwielbiam ją najbardziej. Zawsze i we wszystkim potrafi znaleźć dobrą stronę.
- No proste! Ale wiesz co jest najlepsze?! Na dole jest basen!!!
- Ooo! Już się nie mogę doczekać, kiedy do niego wskoczę, albo kiedy zobaczymy ten cały plan i garderobę aktorów! A tak w ogóle to kto ma grać w tym filmie i co to za film?
- A bo ja wiem. Coś chyba o historii jakiegoś wokalisty, czy coś ...
- Przekonamy się za parę dni. - powiedziała z uśmiechem. - To co teraz robimy?
- Hm.... Wiesz bo ten basen na dole, to tak strasznie kusząco wyglądał...
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Chodź wariatko.




PS   Mam nadzieję, że się podobało. Oceniajcie w komentarzach :)

Zapowiedź


   Oto krótka zapowiedź mojego bloga pt. "W poszukiwaniu Romea". Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Oceniajcie w komentarzach ;)


Każdy z Was zapewne już dobrze wie, że życie czasem potrafi nieźle dać w kość i nie zawsze idzie zgodnie z naszymi planami.. Niestety. Ale istnieją jednak na świecie takie metafory albo przenośnie ( słyszeliście je już pewnie milion razy) , które podtrzymują człowieka na duchu i dają nadzieje na lepsze jutro , tak jak np. " Co cię nie zabije, to Cię wzmocni", "Jeszcze nie masz najgorzej" lub coś w stylu : " Ty się ciesz, że masz co jeść". - Oczywiście wszystko zależy od sytuacji - Ale są jednak takie od których już w ogóle życie traci swój smak i kolor, np. " To nie był ostatni raz, jeszcze wiele takich upadków przed Tobą" lub "Życie to jedne wielkie schody ". Mój kochany dziadek zawsze, gdy pokłóci się z babcią mówi: " Aby do śmierci" . Może te słowa nie wydają się zbyt uprzejme, ale gdyby się tak nad tym zastanowić , to co taki facet z bagażem doświadczeń, może powiedzieć o życiu, biorąc pod uwagę jeszcze to że właśnie jest w trakcie sporu z osobą z którą żył przez jakieś 30 lat ? Skoro my, nastolatkowie (i te inne podrostki) poznaliśmy gorzki smak lekkiej dorosłości i już mamy wszystkiego dość? A niektórzy rodzicie którzy są przekonani, że ich dziecko ma "wspaniałe życie" dziwią się że popadamy w niezłe bagna, zwane narkotykami. A tu proszę niespodzianka! Tak, nawet dla tych "poukładanych" życie przygotowało tor z przeszkodami . Hm... A do czego tak na prawdę zmierzam? Może wróćmy do samego początku...
Płock, 25 listopada 2011 roku.
- Aniu, musimy porozmawiać ... - powiedziała mama któregoś wieczoru
- Hm..? Co jest?
- Planowałam Ci to już powiedzieć wcześniej, ale nie wiedziałam za bardzo jak ... Tylko proszę, wysłuchaj mnie do końca.
- Oookey. Mów.
- John dostał pracę przy nowym filmie w Londynie i zaprasza nas na całe wakacje.
- Super... To ty pojedziesz a ja zostanę u ... nie wiem, może u Olki?
- Nie kochanie, jedziesz z nami. - powiedziała stanowczo. - Ewentualnie możesz zabrać Olkę ze sobą żeby ci się nie nudziło.
- Mamo, co to za różnica czy z Olką czy bez jak i tak całe wakacje będę musiała spędzić razem z tobą i z Johnem? - specjalnie dałam nacisk na słowo "Johnem", żeby podkreślić jak bardzo go nie lubię.
A dlaczego nie lubię? To oczywiste! Próbuje zając teraz miejsce taty i najlepsze jest to że myśli, iż mu się to udaje. Cóż za palant i tak nie wykupi mnie pozwalaniem mi na wszystko oraz prezentami. Moje życie nigdy nie było zbyt poukładane i zawsze stawało na granicy wytrzymałości.. Do tej granicy moi rodzice doprowadzili częstymi kłótniami oraz awanturami, a w najgorszych przypadkach wyprowadzaniem z domu , ale najgorsza jednak była śmierć taty... Prawda była taka, że nienawidziłam go za to co zrobił mamie, ale jego utrata doprowadziła mnie do jakiejś "próżni"...Zero powietrza, zero dźwięku. Po prostu sama pustka...Po jakimś czasie jednak udało mi się wrócić do tak zwanej normalności. Zaczęłam funkcjonować, czym także dałam przykład mamie. - Tak pierwsza się z tego odkopałam.- Później jakoś sobie radziłyśmy...Mama wróciła do pracy, ja odnowiłam kontakt z ludźmi i o ogólnie z całym otoczeniem. To tak jakbym uczyła się życia na nowo, co przyznam czasem było wspaniałym przeżyciem. Uczyłam się tego i ciężko pracowałam, a tu nagle zjawia się taki John, wszechwiedzący, wszechmocny i jeszcze nie wiadomo jaki i rujnuje mi wszystko. I kiedy już udało mi się odnaleźć jakiś hak, aby nie wypaść za burtę, on pojawia i zabiera mi go do swoich własnych celów. Tak się właśnie czułam. Dlatego na pewno nigdzie z nim nie pojadę.